niedziela, 23 listopada 2014

Klient nasz pan



Jadę na zakupy i jak zwykle wybieram ten sam kierunek - ul. Żeromskiego 15 - Tesco.  Właśnie uświadomiłam sobie, że już bardzo dawno nie robiłam zakupów w innym miejscu. Zaczęłam zastanawiać się dlaczego tak się dzieje? Jakie chwyty marketingowe stosuje ten mielecki gigant, że ja osoba racjonalna – przynajmniej tak mi się wydaje – robiąca zakupy w sposób świadomy ciągle tam wracam?


To prawda, że można tu kupić właściwie wszystko: artykuły spożywcze, odzież, wędliny, sprzęt agd, zabawki i akcesoria dziecięce, książki itp. Przy okazji można załatwić szereg innych spraw, bo przecież jest tu kantor, kwiaciarnia, apteka, telefonie komórkowe. W ogóle jest tu dużo przestrzeni, nie trzeba przeciskać się pomiędzy regałami, klaustrofobia na pewno nam nie grozi. Nie wspominając o gigantycznym parkingu, gdzie jak gdzie, ale pod Tesco nie miałam nigdy problemu ze znalezieniem wolnego miejsca parkingowego. Wchodzę do środka i bucha na mnie cieplutkie powietrze, z głośników dobiega delikatna, miła dla ucha muzyka, a oświetlenie jest tak dobrane, byśmy poczuli się odprężeni i zatrzymali się tu na dłużej. I jeśli nawet dopadnie nas potrzeba fizjologiczna to możemy skorzystać z toalety. A gdy poczujemy głód to pod ręką jest bar Bistro, który oferuje nam całkiem niezłe jedzenie. Człowiek najedzony i wypróżniony! Czego chcieć więcej?
Zakupy! bo przecież po to tu przychodzimy. I tu już czuć rękę specjalisty od Merchandisingu, czyli takiego przygotowania wystroju sklepu, by zachęcić klienta do zakupów i sprawić, by nabył więcej niż zakładał na początku. Takim działaniem jest m.in. prawidłowe ułożenie towarów w sklepie. Bo to nie jest przypadek, że np. pieczywo, wędlina czy mleko w Tesco usytuowane jest na końcu sklepu. Produkty pierwszej potrzeby, po które klienci najczęściej przychodzą znajdują się właśnie na końcu marketu, by w drodze do kasy konsument pod wpływem impulsu zabrał wiele innych, często niepotrzebnych mu towarów.
 Ale nie ze mną te numery! kurczowo trzymam się wysmarowanej wcześniej listy zakupów. Pozycja nr 1 patyczki do uszów. I tu miła niespodzianka, bo oprócz tych różnych markowych są tzw.”tescowe”, o wiele tańsze, więc biorę. Lubię mieć wybór. O ile na spożywczych wahałabym się, ale patyczki? jakościowo  nie odbiegają od innych marek, a są tańsze.
I w cale nie muszę śpieszyć się z zakupami, ażeby zdążyć zrobić je przed 18 czy 20, bo market otwarty jest 24h. Korzyść obustronna, bo przecież jest zasada: im dłużej klient zostanie w sklepie tym więcej zostawi w nim pieniędzy.
 A i z dzieckiem można śmiało zrobić zakupy odkąd pojawiły się samochody do wypożyczenia. Taki sprzęt poskromi nawet najbardziej niesfornego łobuziaka. Dla mnie rewelacja! zwłaszcza, że mam takich dwóch!
Koszyk pełny, czas do kasy, a tam zawsze to samo pytanie „czy posiada pani kartę club card”? A posiadam! Dzięki niej co jakiś czas dostaję bony pieniężne na zakupy lub zniżki na niektóre produkty.  Niby takie prymitywne zagranie, ale tak sobie myślę, że w innym markecie i tak musiałabym kupić to wszystko co zaplanowałam, a żadnych takich bonusów nie dostaję.
 Muszę stwierdzić, że market zatrudnia naprawdę niezłych specjalistów od  marketingu, którzy stosują te różne sztuczki.  Ale czy to coś złego?
No cóż! My tu gadu gadu, a jutro zakupy trzeba zrobić. Zgadnijcie jaki kierunek obiorę???


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz