Jadę na zakupy i jak zwykle
wybieram ten sam kierunek - ul. Żeromskiego 15 - Tesco. Właśnie uświadomiłam sobie, że już bardzo
dawno nie robiłam zakupów w innym miejscu. Zaczęłam zastanawiać się dlaczego
tak się dzieje? Jakie chwyty marketingowe stosuje ten mielecki gigant, że ja
osoba racjonalna – przynajmniej tak mi się wydaje – robiąca zakupy w sposób
świadomy ciągle tam wracam?
To prawda, że można tu kupić
właściwie wszystko: artykuły spożywcze, odzież, wędliny, sprzęt agd, zabawki i
akcesoria dziecięce, książki itp. Przy okazji można załatwić szereg innych
spraw, bo przecież jest tu kantor, kwiaciarnia, apteka, telefonie komórkowe. W
ogóle jest tu dużo przestrzeni, nie trzeba przeciskać się pomiędzy regałami,
klaustrofobia na pewno nam nie grozi. Nie wspominając o gigantycznym parkingu,
gdzie jak gdzie, ale pod Tesco nie miałam nigdy problemu ze znalezieniem
wolnego miejsca parkingowego. Wchodzę do środka i bucha na mnie cieplutkie
powietrze, z głośników dobiega delikatna, miła dla ucha muzyka, a oświetlenie
jest tak dobrane, byśmy poczuli się odprężeni i zatrzymali się tu na dłużej. I
jeśli nawet dopadnie nas potrzeba fizjologiczna to możemy skorzystać z toalety.
A gdy poczujemy głód to pod ręką jest bar Bistro, który oferuje nam całkiem
niezłe jedzenie. Człowiek najedzony i wypróżniony! Czego chcieć więcej?
Zakupy! bo przecież po to tu
przychodzimy. I tu już czuć rękę specjalisty od Merchandisingu, czyli takiego
przygotowania wystroju sklepu, by zachęcić klienta do zakupów i sprawić, by
nabył więcej niż zakładał na początku. Takim działaniem jest m.in. prawidłowe
ułożenie towarów w sklepie. Bo to nie jest przypadek, że np. pieczywo, wędlina
czy mleko w Tesco usytuowane jest na końcu sklepu. Produkty pierwszej potrzeby,
po które klienci najczęściej przychodzą znajdują się właśnie na końcu marketu,
by w drodze do kasy konsument pod wpływem impulsu zabrał wiele innych, często
niepotrzebnych mu towarów.
Ale nie ze mną te numery! kurczowo trzymam się
wysmarowanej wcześniej listy zakupów. Pozycja nr 1 patyczki do uszów. I tu miła
niespodzianka, bo oprócz tych różnych markowych są tzw.”tescowe”, o wiele
tańsze, więc biorę. Lubię mieć wybór. O ile na spożywczych wahałabym się, ale
patyczki? jakościowo nie odbiegają od
innych marek, a są tańsze.
I w cale nie muszę śpieszyć się z
zakupami, ażeby zdążyć zrobić je przed 18 czy 20, bo market otwarty jest 24h.
Korzyść obustronna, bo przecież jest zasada: im dłużej klient zostanie w
sklepie tym więcej zostawi w nim pieniędzy.
A i z dzieckiem można śmiało zrobić zakupy
odkąd pojawiły się samochody do wypożyczenia. Taki sprzęt poskromi nawet
najbardziej niesfornego łobuziaka. Dla mnie rewelacja! zwłaszcza, że mam takich
dwóch!
Koszyk pełny, czas do kasy, a tam
zawsze to samo pytanie „czy posiada pani kartę club card”? A posiadam! Dzięki niej
co jakiś czas dostaję bony pieniężne na zakupy lub zniżki na niektóre
produkty. Niby takie prymitywne
zagranie, ale tak sobie myślę, że w innym markecie i tak musiałabym kupić to
wszystko co zaplanowałam, a żadnych takich bonusów nie dostaję.
Muszę stwierdzić, że market zatrudnia naprawdę
niezłych specjalistów od marketingu,
którzy stosują te różne sztuczki. Ale
czy to coś złego?
No cóż! My tu gadu gadu, a jutro
zakupy trzeba zrobić. Zgadnijcie jaki kierunek obiorę???
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz