poniedziałek, 26 listopada 2018

Czas na prezenty


Wielkimi krokami zbliżają się Mikołajki, a następnie Gwiazdka. Znów pojawia się dylemat: jakie prezenty na te okazje wybrać dla naszych najbliższych?!

Bez wątpienia książkę! Albo książki!

Ja oczywiście polecam te swojego autorstwa: "Paryż w piątek 13-tego" i "Upadek". Obydwie znajdziecie w Księgarni Dębickich w Mielcu (ul. Mickiewicza 5).

Poniżej prezentuję fragment książki "Upadek". Oczywiście zachęcam do sięgnięcia po więcej :-) :-) :-)



Wszystkiemu z boku przyglądała się Urszula. Z lekka uśmiechała się na zabawne uwagi i dogłębne pytania Karolka, ale nie był to szczery, otwarty uśmiech. W niczym nie przypominała tej zadowolonej i podekscytowanej kobiety, co przed wyjściem Franka. Była milcząca, wykonywała nerwowe ruchy, wyraźnie też unikała kontaktu wzrokowego. Nie obejrzała nawet medalu i nie obdarzyła męża słowami uznania.
A takie zachowanie nie było w jej stylu. Zwykle go dopingowała. Cieszyła się z jego sukcesów. Sama też je osiągała. Była uznaną dziennikarką telewizyjną. Przez jej ręce przechodziło wszystko, co potem widzowie oglądali w swych odbiornikach. Elokwentna, inteligentna, dociekliwa, umiejąca dostosować się do każdej sytuacji, potrafiąca sprostać każdemu zadaniu, jakie było przed nią stawiane. Takie złote dziecko redakcji.
Nienaturalne zachowanie Urszuli nie uszło uwadze samego Franciszka. Przeszła mu przez głowę myśl, że to przez zazdrość, ale natychmiast ją przegonił. „Co mogło stać się przez kilka godzin mojej nieobecności, że tak drastycznie zmienił się jej nastrój?” — zaczął się zastanawiać.
— Karolek, nie męcz już tatusia, daj mu odpocząć po tak emocjonującym dniu — w końcu się odezwała. — Zjesz coś? — zwróciła się do męża.
— Nie, kochanie. Nie jestem głodny. Mieliśmy wypasiony catering. Stół szwedzki, a na nim dosłownie wszystko: owoce
morza, roladki mięsne faszerowane grzybkami, deska włoskich serów, a jakie wędlinki... hmmm... Palce lizać! — Na samo wspomnienie mężczyźnie pociekła ślinka. — Ale chętnie napiję się kawy w twoim towarzystwie — dodał naprędce.
— Zaraz zaparzę, tylko położę Karolka do łóżka — odpowiedziała kobieta, ale zupełnie beznamiętnie.
— Słyszałeś, bąbelku! Czas na drzemkę.
— Ależ mamusiu! — próbował sprzeciwiać się chłopiec.
— Jesteś przeziębiony, musisz dużo odpoczywać, żeby szybko wrócić do pełni sił — argumentowała matka.
— No dobra, już dobra, ale pod jednym warunkiem: medal idzie ze mną do łóżka! — z właściwą sobie stanowczością postawił ultimatum chłopiec.
— A nie uważasz, że wypadałoby zapytać o pozwolenie właściciela... - przystopowała go w tych zapędach matka.
— A racja! — Tatusiu, tatusiu, pozwolisz? Proszę, proszę, proszę! — usilnie upraszał chłopczyk, dołączając do tego tak cudownie słodką minkę i cudnie mrugające oczka, że ojciec nie był w stanie odmówić. Tatko zrobił jednak poważną minę i podparł ręką brodę, pozorując, że się zastanawia. Zaraz potem uśmiechnął się szeroko i w końcu przemówił:
— No dobra, zgadzam się.
Ledwo rodzic skończył to mówić, maluch z impetem wskoczył mu na kolana i obdarował gorącym buziakiem i silnym przytuleniem. 
— Dziękuję, dziękuję, dziękuję!
--- OK synku, to teraz czas do łóżka, śpij sobie spokojnie, a ja pójdę wziąć prysznic.
Po tym zabawnym przedstawieniu Urszula zabrała Karolka do jego pokoju. Po ekscytującym dniu chłopiec z odznaką w rękach zasnął w mgnieniu oka. Kobieta zaś zaparzyła obiecaną mężowi kawę. Wspaniały aromat błyskawicznym tempem rozniósł się na cały domu.
— Wyborny zapach, prawdziwa uczta dla nozdrzy — ekscytował się Franek, wdychając głęboko do płuc te aromatyczne
opary. Wychodząc z łazienki przesunął rękami po mokrych włosach. W przelocie ucałował jeszcze żonę w policzek. Ten wyraz czułości został przyjęty beznamiętnie.
Oboje usiedli przy stole, a Urszula rozlała kawę do dwóch filiżanek. Następnie wyjęła z lodówki ciasto w prostokątnej brytfannie.
— Nie wierzę, czyżby... — zaciekawił się jej mąż, gdy ten znany mu i uwielbiany  szarlotkowy zapach dotarł do jego nozdrzy.
— Tak, zrobiłam ją dla ciebie — ucięła krótko kobieta, nie patrząc nawet na adresata słodkości.
 — Kocham, kocham, kocham... — mężczyzna zatarł ręce i dorzucił: — Złotko, dziękuję, jesteś niezastąpiona. Pychotka!
Wstał i ponownie z wdzięczności pocałował żonę w policzek. Ten gest z jego strony został przyjęty beznamiętnie. Kolejny raz. Ale Franek nie zraził się chłodem połowicy i posunął się dalej w swych pieszczotach. Objął żonę, złapał za pośladki i przyciągnął ją do siebie.
— Franek, nie teraz! — kobieta natychmiast go skarciła.
— W porządku, masz rację — niedoszły kochanek odpuścił.
— Nie wszystko naraz. Zostawmy sobie coś na później. Przyjemności trzeba dawkować. Najpierw szarlotka.
Pani domu ukroiła mężowi porcję ciasta i podała mu na talerzyku, a następnie nałożyła drugi kawałek dla siebie. Po jej minie było widać, że nie ma na nie apetytu, tym niemniej wypadało jej dotrzymać mężowi towarzystwa. Wszystko robiła w milczeniu i ze spuszczoną głową. Nie umknęło to uwadze policjanta.
— Karolek jeszcze gorączkował? — zapytał w końcu, aby przełamać tę niezręczną ciszę.
— Już nie. Był w gorączce, ale tej amokowej, jak zobaczył cię w telewizji. Podskakiwał, klaskał, krzyczał, całował nawet
ekran...
— Kochany szkrab... — podsumował z dumą ojciec. — Uleńko, a tak w ogóle to jak się prezentuję przed kamerą? —
zapytał z ciekawości, chociaż wiedział, że zabrzmiało to kulawo. I narcystycznie...
— Świetnie. Masz medialną twarz — usłyszał w odpowiedzi, co niesamowicie podłechtało jego męskie ego.
— Skoro tak mówisz… Kto jak kto, ale ty znasz się na tym doskonale.
Po tej krótkiej wymianie zdań znów zapadła podejrzana cisza. Siedzieli w milczeniu nie patrząc na siebie, co stawało się coraz bardziej niezręczne. Franciszek postanowił w końcu przeciąć tę głuszę.
— No dobra, moja droga. Koniec tej komedii. Powiedz, co się stało?
— Nic, a o co chodzi?
— Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Czy do czegoś doszło pod moją nieobecność?
— Nie, skądże.
— Kochanie, proszę cię, nie zbywaj mnie w ten sposób. Znam cię dobrze i widzę, że coś cię nurtuje. Wiesz przecież, że
możesz mi powiedzieć o wszystkim. Więc?
Po tym komunikacie znów na chwilę zapadła cisza, podczas której oboje wpatrywali się w siebie bez słów. Tym razem Urszula spojrzała głęboko w oczy męża bez wahania, nie jak do tej pory. Z trudem wytrzymywała jego przenikliwy wzrok.
— Dostałam telefon z redakcji — zaczęła wyrzucać z siebie pojedyncze zdania.
— I to cię tak dręczy? Przecież takich telefonów dostajesz co najmniej kilka w ciągu dnia — stwierdził mężczyzna. Zobaczywszy minę żony, szybko uświadomił sobie, że to jednak nie był telefon z cyklu „mamy newsa”.
— Co się stało? Co od ciebie chcieli? Masz taką minę, jakby cię co najmniej zwolnili — zażartował, a na jego twarzy zagościł nawet ironiczny uśmiech, który jednak natychmiast zgasł. Widząc śmiertelnie poważną twarz żony, pomyślał, że to może być właśnie ta informacja. Oczy Franka zaświeciły się więc niebezpiecznie. Ale może to i w porę, wobec tego, co Urszula miała zamiar mu oznajmić.
— Ula zwolnili cię? — powtórzył, ale tym razem w formie pytania.
— Nie, skądże.
— No właśnie, co za absurd! Jak mogłem nawet tak pomyśleć... Jak można pozbywać się takiej perełki z redakcji! — Mąż pokręcił głową z niedowierzaniem, nie pojmując, dlaczego przeszedł mu przez myśl tak niedorzeczny pomysł.
 — Ula, do cholery! To o co chodzi?! Wyrzuć to w końcu z siebie! — Franciszek zmienił wreszcie ton na bardziej szorstki, ostry i zdecydowany.
— Pamiętasz, jak ci mówiłam, że jest do obsadzenia stanowisko korespondenta w Stanach Zjednoczonych? — dziennikarka zaczęła nieśmiało wyjaśniać.
— Pamiętam, no i co? Marysia doczekała się tej nominacji?
— Nie, to ja dostałam taką propozycję — nareszcie wydusiła to z siebie. — A właściwie nie propozycję, ale polecenie służbowe — naprędce dodała.
Zamilkła na moment, bacznie obserwując przy tym twarz męża, która milcząco przekazywała jej komunikat: „Zaraz, zaraz, chyba się przesłyszałem!” . Ten przez chwilę milczał, bo nadal nie był pewien, czy usłyszał to rzeczywiście, czy mu się tylko wydawało.
— Naczelny zaproponował mi...
— Żartujesz sobie? — w końcu Franciszek przemówił, przerywając żonie. Ta śmiertelnie poważna pokręciła przecząco głową.
— Jak to ty? Jakie polecenie służbowe? Przecież tak nie można... to nie jest podróż do innego miasta. A Marysia? Przecież to ona... Nie rozumiem, jak można komuś... dlaczego... — rozpoczynał kolejne zdania, ale żadnego nie kończył. — Urszula, uszczypnij mnie, bo nie wierzę, że to się dzieje naprawdę. — Chciał jeszcze raz się upewnić, że to nie sen.
— Na kolegium podjęto decyzję, że to ja będę najodpowiedniejszą osobą na tym stanowisku. Uzasadnili to w ten sposób, że jestem po amerykanizmie, dobrze władam językiem angielskim, mam duże doświadczenie w pracy przed kamerą...
— I masz rodzinę! Męża, syna, dom... Tutaj! — Franciszek natychmiast wytoczył kontrargumenty.
— Franek, to jeszcze nie wszystko...
— Nie wszystko? Masz dla mnie jeszcze jakieś rewelacje? Chociaż tej chyba już nic nie przebije!
— Po powrocie zostanę szefową działu zagranicznego.
— Brawo! No, świetna rekompensata — skwitował krótko. Zaraz potem zaczął nieco dłuższy wywód, z tym, że ton jego
głosu był już inny niż jeszcze parę minut wcześniej — był podniesiony, wyraźniejszy, głośniejszy.
— A co z Karolkiem? Co ze mną? Przecież ja tu mam świetną pracę. Karolek ma szkołę, mamy przyjaciół, rodziców. Ledwo co wprowadziliśmy się do naszego nowego domu. Jeszcze nie zdążyliśmy się nim nacieszyć.
— Ale Franek, to kontrakt tylko na trzy lata!
— Aha! I ten argument ma sprawić, że przyjmę tę wiadomość bez słowa protestu? Tylko trzy lata? Świetnie!
— Chcesz nas tu samych zostawić na trzy lata?
— Oszalałeś! Nigdy was nie zostawię!
— No to jak ty sobie to wyobrażasz?
Na moment zapadła cisza.
— Myślałam, że wyjedziemy wszyscy razem... — wreszcie nieśmiało zaproponowała, z dużą dozą niepewności w głosie,
bacznie obserwując przy tym reakcję męża. A ta była dość żywiołowa. Mężczyzna nagle wstał i począł krążyć po kuchni.
Mocno ściskał w dłoni filiżankę z kawą, tak że można było odnieść wrażenie że zaraz ją zgniecie.
— Odpowiedz brzmi NIE! — w końcu wrzasnął.
— Urszula! Ja mam tu pracę, którą kocham, w której się realizuję. Karolek ma szkołę, do której w końcu się przekonał. Przecież wiesz ile czasu mu to zajęło. Mamy dom, do którego dopiero co wprowadziliśmy się. Tyle o nim marzyliśmy. Chcesz to wszystko zostawić i zaczynać od nowa? Przecież nie mamy już po dwadzieścia lat, żeby tak przenosić się z miejsca na miejsce.
— Wiem, wszystko to wiem! — kobieta w pełni rozumiała argumenty męża, w stosunku do których ciężko nawet było wytoczyć kontry.
— No to wcale nie musisz godzić się na tą propozycję!
— Oczywiście, nie muszę, ale wtedy… wiesz co ze mną będzie... Franek! Nie musimy podejmować dzisiaj decyzji. Mamy jeszcze trochę czasu, żeby to przemyśleć. Dorocie kończy się kontrakt dopiero za miesiąc.
— Ale tu nie ma nad czym myśleć! — Franek zrobił kolejne kółko wokół kuchni, przedstawiając dalsze swoje argumenty:
— Urszula! Wiem, że potrzebujesz się realizować, udowodnić wszystkim, że stać cię na więcej i więcej. Ale tak realistycznie, to co? Wyjedziemy do Stanów, ja zrezygnuję z pracy, Karolek ze szkoły, zostawimy dom. Nie mamy pewności, że tam nasz synek się zaaklimatyzuje, że ja coś znajdę dla siebie. Nie mamy tam rodziny, przyjaciół. Tam jest zupełnie inny klimat, zupełnie inne życie. Czy my naprawdę powinniśmy zastanawiać się nad taką propozycją? Urszula, proszę cię zachowaj zdrowy rozsądek!
— Ale Franek... — kobieta próbowała jeszcze podjąć polemikę.
— Nie ma żadnego „ale”! — uciął krótko mężczyzna i wykonał ruch ręką na znak, że temat skończony. Ostentacyjnie zasunął krzesło do stołu i nerwowym krokiem opuścił pomieszczenie.